morze północne

morze północne
wiersze i inne teksty zebrane oraz obrazy autorstwa anny lachowskiej

Moulle z Deauville

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-AkLkASAbXwUC5bT-VnIOy3Gv8KlfsQU_-XZVXbeRCsw3lv9ImX7taDjVXBVo_pqDvdRlwjpR88Dlp3vEcqov1rX3g8NDH6jpFhgjtzsj0ueYGIts8IS1y0lA55KS3-smtUSdQ5UanFN4/s400/douville.jpg



Trzydziesty pierwszy grudnia. Deauville, Francja.
 Ostatni wieczór roku i ostatni nasz wieczór razem. Przed świtem ruszymy w drogę. Tymczasem, spacerujemy po bulwarze nadmorskim pełnym deauvillowskich restauracji. Stoliki udekorowane rezerwacjami niecierpliwią się. Kelnerzy patrzą po sobie gorączkowo. Puste krzesła czekają przypływu gadatliwych twarzy. Teraz Mesdames i ich Messieurs temperują spojrzenia w lustrach wyperfumowanych domów i pokojów hotelowych. Przymierzają sylwestrowe garderoby, zachodząc w głowę nad rokiem dobiegającym do mety. Co osiągnęliśmy? Co przed nami? Jaki jest cel tych wściekłych zegarów, które pospieszają nas w niepewnym kierunku...
 Byłam z pewnym panem, Algierczykiem. Graliśmy  niczym rekwizyty na scenie, a teatr wywrócił się na lewą stronę. Nie chciałam krytycznej obserwacji. Chłonęłam jego obecność, oddychając głęboko. Nie dbałam o wczoraj, o jutro. Słuchałam cierpliwie lamentacji o tym, jak bardzo jest głodny oraz, że chce jeść „moulle”. Chodził od jednej do drugiej restauracji. Szukał w jadłospisach swojego przysmaku. W końcu! Eureka! Pociągnął mnie do środka.

Zdruzgotana szykiem wnętrzności tego miejsca marzyłam o barze mlecznym na Starowiślnej. Wdrapując się na kolejną porcję schodów, włóczyłam nogami za prowadzącą nas pracownicą lokalu. Na moich polikach rokwitały pieczone róże. Może chciała upchnąć nas w ciemnym krańcu, abym nie wzbudzała sensacji. Dłonią i uśmiechem wskazała stoliczek na ostatnim piętrze, w rogu, przy pokrytej ciemnym drewnem ścianie.
 Usiadłam, wciśnięta w kąt. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Po lewej miałam dębową ścianę, a po prawicy, oddalony o nie więcej niż dziesięć centymetrów znajdował się stoliczek, jak nasz, a przy nim  para tubylców. Ona była ubrana w ciasną czarną sukienkę siegającą ledwo ud, z niezmiernym dekoltem. Utrwalone jak serpentyny czarne włosy rozbrzmiewały dookoła zakłopotanej naszą inwazją jej jaśnie głowy. Starałam się o tym nie myśleć, ale stylem przypominała te kobiety, które nocą okupują ulice w podparyskich laskach, ewentualnie jak gwiazdka pop z lat osiemdziesiątych.
 Myślałam że spiszą mnie na straty, że wyląduję w sekcji hors d’œuvre po tym, jak ugotowałam się na samą myśl o Mohamedzie sąsiadującym jej roznegliżowanej mości. Zielona chustka kryła moje włosy a brązowa sukienka z grubego sztruksu wszelkie wklęśnięcia i wypukłości upodabniała do wizerunku maryjnego. Do tego, choć twarz biała, ewentualnie różowa, obecnie czerwona, niebieskie źrenice, a dłonie miałam calutkie czarne. Kiego czorta!? To od henny. Tydzień wcześniej nałożyłam ją przed snem. Paznokcie super czerwone a dłonie dzikie, ziemiste, czarne. Chcąc nie chcąc, ciało było jak indiański okrzyk wojenny rzucony sąsiadującej z nim porfnografii.
 Pierwsze pół kwadransu poświęciłam wnikliwej i agresywnej obserwacji jadłospisu. Niewiele zeń rozumiałam, więc o analizie mogłam tylko śnić. Mohamed na nic nie zbaczał i skoro, wściekła, nie potrafiłam wyrzucić z siebie słowa, zamówił dla mnie wariację frutti di mare.
 Ostrygi, małże, krewetki małe i duże, raczki i ślimaczki. Studium tych stworzeń rozkraczonych przede mną na trapezie półmisku było dla moich nadwyrężonych synaps nie lada wysiłkiem. Mój towarzysz nie rozumiał nic z mojego panicznego zachowania. Ograniczył własne interwencje i uchwalił suwerenność mojego talerza. Bo walka, jaką podjęłam z tymi zapancerzonymi stworzeniami musiała sprawiać wrażenie pełnej przemocy kampanii napoleońskiej.
 Wpierw rozbroiłam raczki. Małże ze swoim fikuśnym, romantycznym kształtem obyły się bez skandalu. Z raczkami trzeba było trochę się jednak posiłować. Mówię mu, że nie wiem, co mam z tym robić. On odpowiada, że też nie wie. Śmieliśmy się, a fragmenty skorupek fruwały nad naszym stołem. Algierczycy słynni są ze swoich bojowych zaciekłości. Zaatakował ślimaki z mojego rozkazu. Bez cienia strachu w oku wziął jednego do buzi, mozolnie żuł bez zadowalającego rezultatu, aż wypluł skręconą masę, lekko strapiony porażką misji.

 Najtrudniej było z ostrygami. Tu nie obeszłoby się bez telefonu do mamy. Kibicowała mi gorąco. Nie poddawaj się. Przedstawiłam jej sytuację i moje wysokie stanowisko. Zobowiązała mnie do spróbowania tych amorficznych substancji. Wychyliłam ostrygi duszkiem. Skrzypiały w buzi jak rozpuszczone sztućce. Szybko chwyciłam za jego szklankę z colą, aby popić, starając się nie przyciągać zbytnio uwagi otaczających mnie cywilizowanych homo sapiens. Na marne. W tym czasie spostrzegłam, że kobieta, o której wcześniej wspominałam, poprawia czarny żakiet, którym zakryła swoje uda i kolana i aż po łydki.  
 Może po prostu zrobiło jej się zimno. Rozweseliła mnie ewentualność, że wprawiłam jej nagość w stan zakłopotania. Spojrzałam na mój talerz czulszym okiem. Kupka drobniutkich różowych krewetkek została ułaskawiona. Niemal ich nie tknęłam. Ich chude nóżki i wyłupiaste czarne oczy przyprawialy mnie o zbyt duże wyrzuty sumienia. Ślimakom urządziłam eksmisję z ich domków. Mohamed wydłubał kilka widelcem i stracił jednego z pola widzenia w czeluściach skórzanej torby sąsiadującej pary. To był pierwszy i ostatni lot stworzenia. Nie mogłam zjeść więcej niż dwa milimetry tego gąbczastego tworzywa. Nie muszę wspominać, że nasi sąsiedzi raz po raz urywali konwersację w pół słowa. Zerkali na nas pełni obaw, że dostanie im się szrapnelem krewetki w twarz.

 Byłam w stanie kubistycznego upojenia tym procesem konsumpcji iście astralnej. Mohamed zamówił talerz tego, co pragnął. Szybko pochłonął jego treść i zawołał kelnera, ‘To samo jeszcze raz, proszę.’ Zrobiło się gwarno. Było po dziewiątej wieczór. Kelner, uprzejmy i sympatyczny młody mężczyzna o jasnych włosach biegał między stolikami, a pot spływał mu po czole.
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIcXLiknu8andSTaOibEcDJjEkUNA7otNP1juPb9ex3RuUlFhknEs_E38ys-XgZREm-l4yuuNd-caVcb6DktIoKDlnTFuV_eQlg7itdWda6mCGV43j3D3i1SmA5Dek0pW4Wn8muPSE3GEF/s400/restaurants+rouville.jpg