Niezwykłe
nietypowe perypetie inspector Hayet Djellouli
Część 1.
Około dwudziestej drugiej trzydzieści sześć, tak. Była dokładnie dwudziesta druga trzydzieści sześć, kiedy podinspektor Hayet Djellouli usłyszała jak jej matka, Dorota, woła ją, że telefon do niej. Podeszła do aparatu i przyłożyła do policzka słuchawkę.
Około dwudziestej drugiej trzydzieści sześć, tak. Była dokładnie dwudziesta druga trzydzieści sześć, kiedy podinspektor Hayet Djellouli usłyszała jak jej matka, Dorota, woła ją, że telefon do niej. Podeszła do aparatu i przyłożyła do policzka słuchawkę.
Nie zdążyła nawet
jeszcze rozpakować walizek, z którymi przyjechała na planowany całomiesięczny
pobyt wakacyjny w domu rodziców. Jej dwaj synowie bardzo cieszyli się, że
pobędą z dziadkami. Już znów, jak co roku, zdążyli zapomnieć dużo z języka
polskiego.
- Po paru dniach
rozkręcą się – pomyślała Hayet drugim uchem podchwytując, jak jej tato dyszy i sapie,
machając rękami przed telewizorem. Próbuje trochę na migi, trochę popadając
niechcący w akrobacje wytłumaczyć wnuczkom, o czym mówią w wiadomościach oraz, że
chciałby pokazać im zamek w Malborku.
-Kto do stu
gwintów może dzwonić tu do mnie i to o tej porze – zastanawiała się ale
podświadomie wiedziałą, że musi to mieć związek z przypadkowym spotkaniem minionego
popołudnia. Ponieważ, jak nigdy, akurat tego lata rodzice Hayet zaplanowali
sobie romantyczną podróż rejsem po Karaibach. Odkąd dzień wcześniej Hayet
przekroczyła próg domu, słyszy tylko głos mamy, której jakby odjęło dwadzieścia
lat conajmniej. Ona nonstop trąbi o tym, że co ona tam na siebie założy. Rzucała
ubraniami z szafy na łóżko i na podłogę. Nawet sugerowała, że pomoże się Hayet rozpakować.
Zapewne liczyła na znalezienie tam świętego graala
- No bo skoro moja
córka mieszka w Afryce – głośno myślała mama Hayet - to chyba musisz mieć
ubrania na kubańskie spacery. Gdyby nie zmęczenie, na pewno zaśmiałaby się
głośno na te słowa. Tymczasem, pomimo wycieńczenia absolutnego, po dwudniowej
podróży autem z dziećmi z Algierii, mama wymusiła dziś rano na Hayet, aby udały
się do centrum handlowego na zakupy. Parę godzin ciągała Hayet po sklepach i kazała
sobie doradzać, co warto mieć w gorących klimatach afrykańskich czy karaibskich
i jakie kreacje nadają się na tropiki.
Hayet nie mogła
się nadziwić matczynej metamorfozie i ledwo rozpoznawała w tej roześmianej
kokoszce kobietę - poważną, dość surową , która nigdy do wylewnych nie
należała. Koło piętnastej zahaczyły o restauracyjkę. Gdy już odkładały sztućce na
pustych talerzach, przy ich stoliku mężczyzna w mundurze stanął na baczność. Podniosły
głowę a to dawny kolega Hayet ze szkoły policyjnej, Władko.
- Komendant
Browczyk. Całuję rączki! – przedstawił się, nie oczekująć, że któraś z pań
rozpozna w nim rudego chuderlaka o wiecznieróżowych policzkach. Po tym zgiął
się wpół tak, że Hayet chwilę zastanowiła się czy przypadkiem nie miał w szkole
przezwiska Człowiek-Guma. Chwycił dłoń Hayet, że nie miała czasu ani na
refleksję ani na unik. Bah! Wąskie i drobne usta przysłonięte krótką, miedzianą
szczeciną spoczęły na hayetowej dłoni. Sprawiło to, że wzdrygła się straszliwie,
acz niepostrzeżenie. Wzrok miał wbity w ziemię więc też nie zauważyłby jej
zakłopotania.
Pani Dorota wytarła
lekko o sweterek ucałowany fragment skóry i tylko zachichotała pod nosem. –
Całe szczęście, że jej mąż tego nie widzi – pomyślała – rzuciłby się jak ze
wścieklizną na boguduchawinnego chłopa. Swoją drogą, dobrze Hayet robi to
algierskie słońce i cera jej się poprawiła i zielone oczy przybrały na głębi. –
rozmarzyła się pani Dorota nad urodą jedynej córki.
Komendant, gdy w
końcu podniósł twarz znad nieswojej dłoni, we wzroku miał jakiś taki błysk
zamglony niewerbalizowalny, że Hayet stwierdziła, że szkoda, że jej mąż nie
mógł tym razem z nimi przyjechać. Nie miała właściwie ochoty na wspominanie szkolnych
lat, ale cieszyło ją, że akurat on został komendantem, bo był człowiek rzetelny
i dobry materiał na policjanta.
- Mama mówiła, że
awansowałeś. – powiedziała Hayet zbierając rachunek ze stolika, żeby zapłacić i
iść. - Gratuluję.
Pani Dorota
klasnęła w dłonie, jakby ją prąd kopnął – Władeczku! Cudownie, że się
zaręczyłeś i ślub będzie zaraz też! Pani Tawczyńska nam pare dni temu
powiedziała, gdy ją spotkałam w obuwniczym.
Komendant się
lekko zarumienił i skiwnął głową. – Dziękuję. Tak, to już za tydzień. –
Wyprostował się i poprawił mankiety. Telefon, co leżał na jego stoliku
zaburczał potwornie. Przybliżył ekran do twarzy i odłożył do kieszeni. Zwracając
się bezpośrednio do Hayet powiedział – Pamiętam, jak ktoś mi jakiś czas temu donosił,
że pracujesz w zawodzie tylko zagranicą.
- Tak. Mieszkam w
Bordż Bou Arreridż i tam pracuję... – dała panu Browczykowi parę chwil ulgi,
żeby przeanalizował ewentualne prawdopodobieństwa pisowni takowej lokalizacji,
po czym kontynuowała – Przyjechałam z misją – Władek podniósł brwi – synowie
mają podszkolić się w języku polskim pod okiem dziadka.
Władko zarechotał
jak urwis i od razu spoważniał bardzo i na baczność stanął sam dla siebie.
- No, już
myślałem, że jakiś nasz krajan u was nabroił i przybyłaś ścigać zbiega –
zaśmiał się komendant podekscytowany takim scenariuszem.
- Za dużo czytasz
kiepskich kryminałów – odparła Hayet i dodała, nie wiedząc właściwie w jakim
celu – ale gdy pracuję to jako podinspektor śledczy, z resztą dopiero od paru
miesięcy. Władek na to klasnął w dłonie.
- Łoł! To cudnie.
Byłaś świetna na studiach i mają tam szczęście, że... – słowo ugrzęzło mu w gardle,
które jakby niewidzialna moc ścisnęła całkiem nagle - O, Kasia! – Komendant Brawczyk
patrzył na zbliżającą się pewnym krokiem w ich stronę kobietę i wyraźnie skrępowany,
starał się bardzo, trochę za bardzo, żeby nie dać po sobie poznać, szczególnie
kiedy kobieta zjawiwszy się poczęła oplatać komendanta w talii i nastawiła
policzki do całowania. Komendant spełnił wymaganie, lekko schylając się do
kobiety, która była o głowę niższa od niego. Zamierzał ją przedstawić, lecz nie
zdążył.
-Hej Włodźku, co tam?!
Nie mogłam się dodzwonić a przecież za kwadrans mamy randewu u jubilera. Spisałeś te listy wartości, które ksiądz kazał
przynieść na dzisiejsze zajęcia? – odwróciła się, że niby nie zauważyła pań do
teraz. – O hej, Kasia jestem. A ty jesteś Heja, tak? Poznaję po chustce. – Błysk
wredny i błaznowaty w oku Kasi zdecydowanie poruszył parę strun w hayetowych
nerwach, ale przywykła do dzikich spojrzeń, choć takowego sobie nie przypomina
z nalotem zazdrości, którą ewidentnie Kasia
emanowała wszem i wobec. Kobieta dobrze po czterdziestce, z lekko natapirowanym
tlenionym włosem wyciągnęła dłoń chudziutką i żylastą z doskonałym manicuirem.
-Hayet. Miło mi
panią poznać.
-Ja jestem
Dorota, mama Hayet. Dobrze w końcu dołożyć twarz do osoby – pani Dorota
powiedziała uszczypliwie, bo faktycznie od jakiegoś czasu aż uszy bolały tak
wszyscy spekulowali na temat tejże Kasi i jak to się stało, że taką partię
sobie wyłowiła.
Podchodzi kelner i
kiwał głową na pana komendanta.
- Przepraszam
bardzo – powiedział z ulgą Władziu i zniknął za kotarą obok baru.
-My też już musimy
iść – rzuciła pani Dorota biorąc Hayet pod ramię i ciągnąc w stronę wyjścia. –
Przypomniałam sobie, że przecież muszę iść do fryzjera przed piątkiem i zapomniałam
zarezerwować sobie miejsce u pani Tereski. Machając na pożegnanie żylastej
gazeli dodała – Jeszcze raz gratulujemy i życzymy pomyślności.
Gdy już były przy
samochodzie mama Hayet uśmiechała się, ale wstrzymała komentarze na parę minut.
Dopiero gdy Hayet zapaliła silnik a czarny Quashqai śmignął pod oknami
restauracji, pani Dorota wybuchła śmiechem i zapodała Hayet pełną gamę plotek,
które od dawna krążyły po sąsiedzku na temat narzeczonej komendanta. Gdy temat
się wyczerpał, wróciła do snucia fantazji na temat zbliżającej się podróży.
Hayet milczała i tylko delikatnie przytakiwała całkiem zanużona w zamyśleniu.
- I to było tego
popołudnia, a teraz taka pora i ten telefon...- myślała Hayet zaniepokojona i jak
zawsze, nie pomyliła się i tym razem...
-Halo. Dobry
wieczór. Przepraszam, bo nie miałem okazji się pożegnać, a teraz to. Słuchaj,
potrzebuję Ciebie.
-U. Słuchaj
Władko, naprawdę fajnie było cię zobaczyć i równy z ciebie gość, ale coś ci się
pomyliło –
-Nie! Na miłość
boską – słychać było przez słuchawkę jak cały czerwienieje jak burak – Nie o to
chodzi! Znaleziono coś i po pierwsze, brakuje mi ludzi na komendzie bo akurat
tak wyszło, że wszyscy wzięli urlopy w tym samym czasie, a po drugie to, to
chyba muzułmanka i nikt tutejszy, to znaczy jakaś taka obca i do tego stara, to
znaczy staruszka jakaś.
- Nie rozumiem. –
nie szczególnie miała ochotę i pomyślała że jak uda głupią to może to coś
zmieni na jej korzyść.
Słuchaj, tylko to
jest ściśle tajne i broń Boże ani słowa twojej mamie! Znaleziono zwłoki
starszej kobiety przy fosie, niedaleko placu Wolności. To może muzułmanka być. Nie
wiem, może z twoich kręgów, więc mogłabyś pomóc. Na to liczę. I jeszcze raz
przepraszam. Czekam. Radiowóz po ciebie wysłałem i powinien być za parę minut pod
drzwiami.
Słychać już było
tylko jak ktoś podbiegł do niego i krzyknął – Co z tym robimy, panie
Komendancie? – i rozmowa urwała się.
Hayet bardzo
chciała się rozzłościć. Stała w szlafroku, jeszcze ze słuchawką, którą powoli odkładała.
Dzieci już spały a mama znów coś wspominała o rejsie, że Hayet przeszło przez
myśl, że aby już więcej tego nie słuchać sama mogłaby podrzucić te zwłoki, żeby
tylko mieć wymówkę, aby wyrwać się z domu. Pięć minut póżniej stała już ubrana
w drzwiach.