Zbyt predko zapada mrok. Spogladam na taras. Kamienne plyty lsnia wilgotne. Uchylam drzwi. Powietrze pachnie zmoklymi liscmi. Mam dlonie upackane w farbach. Pospiesznie staram sie oczyscic, aby ubrac sie i wyjsc do sklepu przed ich przyjazdem.
Moj luby zadzwonil. Miedzy lotniskiem a miejscem docelowym zahacza o mnie na herbate. Na Orly przylecial pewien mężczyzna, Reduan, dobry przyjaciel rodziny Mohameda. Wraz z żoną zamierzali spedzic ten listopad nie w Algierze, gdzie mieszkali, lecz w poludniowym Paryzu. Mohamed wspolnial ze ich przyjazd wiaze sie z leczeniem.
Słyszałam w tle dwa głosy, męski i kobiecy, oba radosne i wesole. Probowalam wyobrazic sobie ich twarze. Zgarnęłam tubki rozrzucone po stole do drewnianego futerału pospiesznym ruchem. Odkąd tydzień wcześniej kupiłam nowe farby, zaniedbałam domowe obowiązki i zamiast posiłków serwowałam w tym domu pejzaże. Zarzuciłam kurtkę, sprawdziłam czy klucze są w kieszeni, zamknęłam drzwi. Miałam chrapkę na kalafior, brukselkę, ziemniaki i łososia. Znalazlo sie tez miejsce na czekoladową bombonierkę dla gości.
Z dwoma torbami
zawieszonymi na ramionach wróciłam dwadzieścia minut później. Zastałam zapalone
światło i przytłumione głosy biegnące z ogródka. Dwoje mężczyzn siedziało na
dworze przy białym okraglym plastikowym stole. Widoczni przez duże przeszklone drzwi,
palili papierosy. Jednym z nich był Reduan. Był młodszy niz
spodziewałam się, wrecz filigranowej postury. Siedział całkiem przygarbiony, wręcz
skulony, z papierosem w dłoni i uśmiechem na twarzy. Obok niego siedzial Mohamed. Lekko skrepowany, choc wysoki, postawny. Niechetnie palil przy starszych. Reduan mial pietnascie lat wiecej. Byl przyjacielem jego najstarszego brata. Razem chodzili do szkoly wojskowej.
- Reduana żona jest w
łazience! - Mohamed krzyknął z zewnątrz, przywitawszy się ze mną. Przedstawił
mnie przez szybę. Ukłoniłam się lekko od razu zarazem
zabierając się za gotowanie. Kuchnia była cała widoczna z miejsca, w którym
mężczyźni siedzieli.
Stałam przy czarnym
blacie, wyjmując pospiesznie produkty z toreb i rzucając wszystko na parę. Ilhem dolaczyla do mnie. Pocałowała mnie w policzki. Kroiłam awokado i pomidory.
Algierki są jak wiecznie naładowane kabury. Ilhem musiała właśnie być taką naładowaną kaburą. Jak inaczej zmierzyć się w wieku pięćdziesięciu lat z wyrokiem śmierci ukochanego? Byla pogodna i czula opowiadajac mi o sobie. Nim posilek byl gotowy, opuscilam szlaban nieufnosci.
Algierki są jak wiecznie naładowane kabury. Ilhem musiała właśnie być taką naładowaną kaburą. Jak inaczej zmierzyć się w wieku pięćdziesięciu lat z wyrokiem śmierci ukochanego? Byla pogodna i czula opowiadajac mi o sobie. Nim posilek byl gotowy, opuscilam szlaban nieufnosci.
- Tydzień temu zdiagnozowano
raka.
Oporządzałam pokarm, a Ilhem
siedziala obok i mówiła, jakbyśmy znały się od lat. Z wykształcenia dziennikarka,
o oliwkowej cerze, w kremowym swetrze. Jest matką pary rozpieszczonych
nastolatków. Tak jak jej maz, ona takze byla córką wysokiej rangi wojskowego.
- Dzieci zostały w
Algierze i nie rozumieją sytuacji. Po radzie znajomych zdecydowaliśmy się
przylecieć tu. Biegalam za tym, aby skierowali go do szpitala tutaj. Gdy pracowalam w telewizji, poznalam wiele osob a to bardzo pomaga w takich chwilach.
-Byłaś już kiedyś w
Paryżu? – zapytałam w nadziei, że rozweselę ją trochę wizją miejsc, po których
bedziemy sie oprowadzac.
-Nie. To moja pierwsza
wizyta. – jednak z tonu jej głosu zrozumiałam, że nie zależy jej na
atrakcjach. Wstrzymalam propozycje wspolnego zwiedzania Montrmartre.
- Mam nadzieje ze tutaj po badaniach lekarze dojda do wniosku, ze to jednak nie rak. Wtedy bede mogla wrócić do dzieci, do domu.
- Mam nadzieje ze tutaj po badaniach lekarze dojda do wniosku, ze to jednak nie rak. Wtedy bede mogla wrócić do dzieci, do domu.
Uśmiechała się łagodnie, a
zarazem obserwowała szeroko otwartymi piwnymi oczami, jak poruszam się między
zlewem a lodówką. Panowie weszli na palcach do mieszkania niczym kryminaliści. Reduan
podszedł i wtedy od niego również dostałam po całusie na prawy i lewy policzek.
Nie był zadowolony, że się kłopoczę przygotowaniem dla nich specjalnie posiłku.
Nie wiedział, jak bardzo sama byłam wygłodniała. Mój zaniedbany żołądek czuł
absolutna wdzięczność za ich niezapowiedzianą wizytę.
Usiedlismy do stolu. Ilhem tryskala entuzjazmem, uśmiechajac się od ucha do ucha. Klaskała w dłonie, oczy błyszczały się jej, gdy
żartowała z mężem. Z przyjemnością spoglądałam na czułość, jaką nawzajem
szczodrze obdarowywali się. Jej mowa była donośna. Kątem oka spoglądałam na nich, gdy temat zszedł na chorobę.
- Tutaj służba zdrowia
jest bardziej solidna i godna zaufania. – wszyscy kiwaliśmy ze smutkiem
głowami na te moje slowa - Trudno sie dziwic, zwazywszy na oplakany stan algierskiej polityki; czy raczej jej braku.
Siedziałam na przeciwko Reduana.
Miał piękną twarz chłopca, który zapewne był klasowym żartownisiem. Usta otwierał sercem
na słowa, ze szczerością, patrząc ufnie i głęboko w oczy z lekkoscia rzadko spotykana. Byl bardzo spokojny.
- W Algierze powiedzieli
po trzech miesiącach badań, że rak jest, ale że nie wiedzą, gdzie się zaczął.
Zaplanowali mi chemioterapię na chybił trafił.
- Miałby ją jutro. - Ilhem
dodała. - Zabrałam go stamtąd. Tu mamy większą szansę.
- Sam Bouteflika tutaj się leczy przecież. - Dorzuciłam wspominając prezydenta algierskiego, który od osiemnastu lat, sześciu miesięcy i dwudziestu siedmiu dni urzęduje jako dyrygent popularnej demokratycznej republiki. Bywa we Francji w celach szpitalnych nierzadko. W marcu uderzy mu osiem dekad i jeden rok oraz piec kadencji.
- Sam Bouteflika tutaj się leczy przecież. - Dorzuciłam wspominając prezydenta algierskiego, który od osiemnastu lat, sześciu miesięcy i dwudziestu siedmiu dni urzęduje jako dyrygent popularnej demokratycznej republiki. Bywa we Francji w celach szpitalnych nierzadko. W marcu uderzy mu osiem dekad i jeden rok oraz piec kadencji.
- Mamy nadzieję, że może
tutejsi lekarze spojrzą i zauważą, że to jednak nie jest rak. - Głos Ilhem przybral nagle wagi - A jeśli rak – dodaje - to
zadziałają skuteczniej. Ilhem wypowiedziala te zdania zostawiając dość pauzy między
jednym a drugim, aby dać szansę nadziei ułożyć się wygodnie na dnie serca i rozgrzać
je, nim to drugie zdanie wpełznie w świadomość i zagnieździ się w niej zbyt głęboko.
- Dzieci nic nie rozumieją. - Ilhem
dodała, zwracając się do mnie, unosząc ramiona.
- Inszallah, jutro wszystkiego
się dowiemy. O jedenastej mamy z Ilhem stawić się w recepcji szpitala.
Po posiłku Mohamed odwiózł
ich pod wskazany adres. W drodze tam, siedząca obok mnie Ilhem wzięła moje
dłonie i ścisnęła, szepcząc, że boi się. Zarazem jednak zapewniała, że jej mąż
jest spokojny. Wielokrotnie mówił jej, że nikogo nie skrzywdził i jest gotowy
na spotkanie z Bogiem.
Bylam skrepowana. Mialam wiele sympatii dla nich. Chcialam dla nich happy endu. Mohamed w kolko powtarzal, ze wszystko bedzie na pewno dobrze. Reduan byl calkiem wykonczony i ledwo mial sile na tych pare krokow z auta do mieszkania.
W drodze powrotnej do domu mialam wiele pytan.
-To powiedz mi jeszcze raz, jak się znacie.
Bylam skrepowana. Mialam wiele sympatii dla nich. Chcialam dla nich happy endu. Mohamed w kolko powtarzal, ze wszystko bedzie na pewno dobrze. Reduan byl calkiem wykonczony i ledwo mial sile na tych pare krokow z auta do mieszkania.
W drodze powrotnej do domu mialam wiele pytan.
-To powiedz mi jeszcze raz, jak się znacie.
- Jego ojciec był generałem i znał mojego ojca. Jego ojciec i mój
razem walczyli a potem Merouan był w szkole wojskowej razem z moim najstarszym
bratem. Możesz wyszukać w google. Jego ojciec był wielkim generałem. –
Faktycznie znalazłam fotografię tego męża stanu o ostrych, chłodnych rysach z
wysoko podniesioną głową, w stroju wojskowym.
Gdy następnego dnia, rano
stałam na szpitalnym korytarzu, akurat pielęgniarki zadawały Merouanowi pytania.
Poprosiły abyśmy poczekali na korytarzu. Podszedł praktykant, który miał
dokonać konsultacji. Ten młody chudziutki chłopak ze Szwajcarii, któremu kolega
zabrał stetoskop z szyi, skarżył się, że w jego rodzimym kraju jest za drogo,
by tam żyć. Dwie młode dziewczyny w kitlach opuściły pokój. Weszliśmy do
środka, ze mną Mohamedem, za nami praktykant, który nieelegancko wyjął
jednorazową maskę i zasłonił przed pacjentem twarz. Tłumaczył się, że ponieważ kasłał
wczoraj, woli zachować wszelką ostrożność, więc będzie miał to na sobie.
Miał tyle pytań. Merouan
odpowiadał cierpliwie, raz po raz powtarzając, że to było trzy miesiące i
siedemnaście dni jak zaczęło się. Opowiadał o wynikach wszystkich badań wykonanych
w Algierii, o biopsji wyciętych gruczołów z szyi i o metastazie stwierdzonej na
jednym z kręgów. Przede wszystkim mówił o bólach, które od trzech miesięcy i
siedemnastu dni pojawiają się u Merouana po każdym posiłku, kończąc się
wymiotami. W związku z tym w ciągu trzech miesięcy i siedemnastu dni stracił
dwadzieścia kilogramów ciała. Mówił o tym w sposób, który podziwiałam. W jego
głosie była precyzja, a zarazem żart i nie skarżył się. Po prostu mówił jak
jest.
Pokazał i opowiedział ze
szczegółami o drodze, którą ból pokonuje za każdym razem, z brzucha przez bok w
okolice prawej nerki, tam kończąc swój cierpiętniczy byt. Od trzech miesięcy i
siedemnastu dni bierze po trzysta miligramów Woltarenu dziennie. Ilhem dodała,
gdy praktykant wspomniał o morfinie, że w Algierii to są substancje nie
pierwszej jakości. Praktykan macał i masował brzuch pacjenta, podekscytowany
nowym, jeszcze dotychczas nie doświadczonym przez niego przypadkiem.
Gdy przyszły lekarz
wyszedł, Mohamed pochwalił się Merouanowi, że studiowałam pielęgniarstwo. Ucieszył
się bardzo, gdy to usłyszał, że ma mnie obok. Nie przestawał żartować i nawet
zatańczył. Nie okazywał zmęczenia ani niepokoju. Jednak trzy miesiące i
siedemnaście dni to bardzo wiele dni i nocy.
Z pytań o choroby w
rodzinie dowiedziałam się, że jego mama zmarła na raka macicy, gdy on miał
zaledwie trzy latka. Ojciec ożenił się ponownie a jego odesłał do szkoły
wojskowej dla kadetów. Macocha nie chciała mieć z Merouanem wiele wspólnego. Ściskał
Ilhem od czasu do czasu i nawet usprawiedliwiał się, że oni tacy są, że okazują
sobie czułość i dzieciom też, dużo czułości.
- Nie chciałem dla
bliskich takiego militarnego rygoru, jaki otrzymałem od wielkiego generała
ojca.
W piątek o trzynastej
trzydzieści ja i Mohamed byliśmy w meczecie, słuchając khudby o tym, że nie
powinno być niezgody wśród ludzi, a spory należy rozwiązywać głową, a nie
sercem. Popołudniu odwiedziliśmy mojego teścia. Na wieczór wpadliśmy do
szpitala.
Merouan był sam.
-Metastazy na trzech
kręgach, na obu nadnerczach, w przełyku i coś cystowatego w wątrobie. Pytałem,
ile mi dają, czy sześć miesięcy czy coś, ale doktor powiedziała, że cały czas
nie wiedzą, gdzie jest pierwszy rak, a w związku z tym nie mogą zacząć
chemioterapii, a przez to nie mogą postawić na mnie żadnej liczby.
Słuchało się tego na
wdechu, ale Merouan mówił jakby to był jeden wielki kawał. Starałam się
najwięcej, jak to możliwe przekazać mu wiele miłości każdym spojrzeniem.
Wychodzenie ze szpitala wiązało się z dyskusją z Mohamedem na
temat tego, co się dzieje. Mohamed ciągle powtarzał, wręcz nalegał, że wszystko
się ułoży, że lekarze zrobią swoje i zaczną walczyć z rakiem i pomogą go
pokonać, inszallah. Ja, choć podzielałam ich entuzjazm, przeczuwałam nieco
smutniejszy scenariusz.
-Nie wiadomo niestety. –
powtarzałam Mohamedowi, gdy byliśmy sami. - Nie powtarzaj, że inszallah, będzie
dobrze i że wyleczą go, bo nawet jeśli zaczną chemię jutro, to nie jest
gwarancja niczego. Chemia może równie dobrze tylko przyspieszyć jego ostatni
dzień.
W sobotę otrzymałam
kolejny telefon znienacka.
- Dostał przepustkę i chce
iść na kręgle.
Merouan mówił o tym, że
chce abyśmy się dobrze bawili tego dnia.
- Chcę widzieć wasze
radosne twarze - mówił, pociągając dym z papierosa, który trzymał mocno w
dłoniach. Palił od jedenastego roku życia. Ilhem, w restauracji jadła kurczaka
po pakistańsku. Obok niej siedziała znajoma, u której się zatrzymują, rudowłosa
Maria i jej nastoletni syn, Daud. Mąż Marii jest przyjacielem Merouana, ale akurat
jest w Omanie na misji. Nie chciałam z nimi jechać na kręgle ani nigdzie
indziej, z resztą w aucie nie było już miejsca. Mimo to Merouan był niepocieszony
z mojej odmowy, a tym bardziej jego żona, której było wyraźnie przykro, że nie
spędzę z nimi reszty popołudnia.
Tego samego wieczora po kręgielni,
gdy zawitali do pokoju hotelowego, który zarezerwowali na ten weekend, okazało
się, że z ampułka z morfiną, którą dostali w szpitalu, zbiła się. Merouan nie
zmrużył tamtej nocy oka z bólu, a o świcie był z powrotem na oddziale.
Tymczasem w sobotni listopadowy poranek w krakowskim kościele salezjanów miał
miejsce pogrzeb księdza Andrzeja Szpaka. Był od dekad przewodnikiem duchowym
polskich hipisów. W czasie, gdy chodziłam do liceum, byłam jedną z nich. Jeździłam
na spotkania i zloty po całej Polsce. Tak poznałam ojca Szpaka, który na
zlotach prowadził msze. Ostatni raz widziałam go, gdy pojechałam z jego grupą
na wyjazd Taize do Hamburga. Wspominam ten czas kolorowo, z wiatrem we włosach,
wśród opowieści o podróżach autostopem na krańce świata, z dyskusjami o sprawiedliwości,
prawdzie, teatrze życia, wśród ludzi uczulonych na zasady, spragnionych muzyki,
tańca i natury.
Pewna dziewczyna zbierała materiały
do książki o Szpaku. Rozmowa z nią przywołała czas, tą mnie, po które nie
sięgałam od piętnastu lat. Jak mogłam zapomnieć, że byłam hipiską? Nie jadałam
mięsa, nie paliłam, nie piłam i chadzałam na antywojenne protesty przeciwko
wojnie w Iraku. Bunt ostał mi się w kościach. Gdy powiedziałam tej dziewczynie,
że od ostatniej mszy ze Szpakiem nie tylko nie byłam w kościele, ale że od lat w
piątki bywam w meczetach, a modlę się w stronę Mekki, była bardzo
zainteresowana tym wątkiem przemiany. Zapragnęła rozwinąć naszą rozmowę jako
motyw pomostu kultur i wiar, które Szpak otwierał. Przystopowałam ją jednak, i
siebie. Islam w Polsce jest tak negatywnie kojarzony dziś. Nie chciałabym. aby
ta negatywność dotknęła szpakowskiej legendy.
Chorował na raka i
cierpiał. Hipisi pielgrzymowali, aby być z nim w ostatnich chwilach i pożegnać
się. Obserwowałam przez fejsbukowe posty jak razem ze Szpakiem setki młodych i
starych pielgrzymowali do niego. Stan jego zdrowia pogarszał się. Byli to
ludzie, którzy przez czterdzieści lat chodzili ze Szpakiem na pielgrzymki,
zloty, Taize. Niektórzy, jak ja, rozstali się lata temu z ruchem hipisowskim,
wielu odeszło od kościoła, ale ojciec Szpak w każdym kogo spotkał pozostawił
światło. Gdy ogłoszono jego śmierć, od razu łańcuchy ludzi z całej Polski i
dalej zadeklarowały, że stawią się na pogrzeb.
Dzień przed pogrzebem
doszło do masakry w egipskim meczecie. To była największa tragedia w historii
tego kraju. Życia zostało pozbawionych ponad trzysta osób. Do zamachu doszło w
meczecie podczas piątkowej modlitwy. To mogłaby być jakakolwiek inna świątynia
czy budynek, pełen zakrwawionych, poszarpanych ciał. Oto muzułmanie. Oto ból i
śmierć. Komuś zamarzyło się zabawić w pana życia i śmierci, astaghfirullah. A
potem cisza, jakby nic się nie wydarzyło. Szpakowskie uroczystości pogrzebowe
pozwoliły mi uobecnić się wśród ludzi, których myśl przewodnia w życiu to
miłość i pokój. To mi dało potrzebne ukojenie.
Obejrzałam relację z
nocnego czuwania piątkowego i mszę przed pogrzebem i więcej niż raz łza
zakręciła mi się w oku. Żałowałam, że mnie tam nie ma. Poprzypominały mi się
ksywy i twarze hipisów, których ledwo pamiętam. „Dżuma” „Pacyfka” „Sokrates” „Janko
Muzykant” i inni. To, co reprezentowaliśmy sobą było nieskomplikowane. Więc oto
jestem muzułmanką-hipiską, bo niby czemu nie...
Tego samego wieczora
spytałam znajomą z okolicy Polkę, też muzułmankę, czy słyszała o hipisach. Ona
po chwili zastanowienia przytaknęła, że tak, że pamięta jakieś historie o
satanistach itp... Słysząc to, podniosłam oczy ku niebu i zarechotałam jak
połaskotana ropuszka. A przecież hipisem być to piękna rzecz. Nie wyprowadzałam
jej z błędu ani nie kontunuowałam wątku.
Nicolas Bouvier pisał ze
smutkiem po podroży do Indii w 1954 roku. Był rozczarowany europejskim
dobrobytem. Po powrocie do Szwajcarii był chory od konformizmu świata, tego, z
którego wyrósł, wygodnego, który nie tworzy potrzeb. Bez potrzeb nie ma społeczności,
napisał. Tam gdzie był w trasie przez Turcję, Iran czy Afganistan, w biedzie i
nieszczęściu ludzie istnieli - jeden dla drugiego. Bouvier poznał to,
doświadczył i pokochał to bogactwo ubóstwa i tęsknił za tym. Do tego stopnia
był nieszczęśliwy, że jedyne miejsce, gdzie dobrze się czuł po powrocie do
ojczyzny to szpitale.
Poszłam z Mohamedem
odwiedzić Merouana. Dwie kobiety weszły do pokoju. Starsza z nich, o
wiśniowych, kręconych włosach do ramion, w wełnianej czapce, była, jak później
mi wyjaśniono, siostrą macochy chorego. Druga - jej trzydziestoparoletnią
córką, lekko tlenioną i schludnie ubraną.
Po tonie głosu i języku
ciała wiedziałam, że głębsze interakcje są w tej instancji zbędne. Przywitałam
się i wkrótce z twarzą w telefonie biernie odsłuchiwałam ich konwersacji, gdzie
francuski z arabskim w algierskim dialekcie przeplatywały się.
Dziewczyna była w moim
wieku, profesjonalna, po szkole adwokackiej, kokietka, okularnica, w ciemnej
garsonce. Jej rozmowa z Mohamedem wywołała we mnie mimowolne odczucie awersji.
Polki to Polki. Nie ma co
włosów z głowy sobie wyrywać. Byłam i spokojna i zmęczona. Pytałam Mohameda cztery
razy, o której musimy wyjść, aby zdążyć na lotnisko. Brat Mohameda podał przez
kogoś fragment Merouanowej tkanki, aby z Algierii dać ją francuskiemu
laboratorium do ponownego badania. Ten jednak na moje pytania nie odpowiadał
konkretnie. Chciał być towarzyski i przypodobać się kobietom. Dłubałam palcem
po ekranie telefonu wykazując minimalne zainteresowanie uczestnictwem w
konwersacjach. Merouan porozumiewaczo puszczał mi oko.
Starsza kobieta, która
siedziała przede mną, nachyliła się tuż przed moją twarzą w stronę Mohameda.
Spytała go po algiersku o mnie. Zrozumiałam to dopiero, gdy usłyszałam jego
odpowiedź.
-
min Bolanda – co oznacza „z Polski”.
Podniosłam głowę lekko
zafrasowana. Nie pytająco, lecz stwierdzającym tonem dorzuciła, że status mojej
wiary (muzułmański) – tu rzuciła na kawałek mojej stopy spojrzenie takie zimne,
niepewne – a miałam na sobie długą do kostek zieloną suknię, kremową chustkę w
motylki na głowie oraz owczy zakopiański kożuch beżowy – że to zapewne przez
wzgląd na Mohameda (wyłącznie).
Zmarszczyłam brwi mimo
woli. Opuściłam głowę wydychając powietrze powoli i podniosłam głowę, prostując
plecy i wypełniając płuca świeżą porcją szpitalnego tlenu. Gorzko uśmiechając
się, Odparłam, że muzułmanką byłam długo zanim go poznałam. Dodałam, że już od
wielu lat, zdaje się, że dziesięciu. Nie podobał mi się mój obronny ton. Jej
twarz wyrażała smutną obojętność i niedowierzenie. Zapytała mnie jej córka, czy
nie mam problemu z zakrytymi włosami we Francji. Zdziwiłam się, jakbym nie
wiedziała, po co oto pyta.
- Nie więcej niż reszta.
Merouan patrzył z
sympatią.
Przypomniało mi się, że
Mohamed wspomniał, że jego bratu Merouan powiedział, że jestem jak opatrunek.
Jest rana, wystarczy, że się zbliżę i ona już się zagoi.
Po wyjściu po czorciemu przedrzeźniałam dziewczynę i kokieteryjną
manierę z jaką oświadczyła Mohamedowi, że kobiet nie pyta się o wiek, gdy on
zapytał ile ma lat.
- Questce que j'en ai rien a
foutre. Dzikuski te baby.
Bił się po głowie i chichotał z radości, że tak mnie zazdrość konsumuje żywcem.
Bił się po głowie i chichotał z radości, że tak mnie zazdrość konsumuje żywcem.
„jebana brudasko wynocha z
polski”
Taką wiadomość znalazłam
następnego ranka w skrzynce fejsbukowej. Kupiłam bilet do Warszawy w jedną
stronę. Kocham Polskę. Wierzę w nią. Ona jest narządem wewnętrznym głęboko w
trzewiach osadzonym. Latami odkładałam ten powrot nieskonczony az do tego grudnia.
Tymczasem niespełna dwa tygodnie
później Merouan powiedział nad ranem szahadę i odszedł w paryskim szpitalu, otoczony zona i dwiecmi i morfina. Wiem ze myslal o mnie i zyczyl nam szczescia. Rak rozprzestrzenił się zbyt szybko. Kazał mnie wycałować.
Mam nieodebrane połączenie od niego w telefonie. Balam sie ze dzwiek jego glosu i pozegnanie za gleboko siegna w rane po smierci mojego ojca. Dżanaza odbyła się w piątek w Algierze. Ja wtedy byłam w meczecie warszawskim na Dżumuah. To byla juz moja czwarta z rzedu piatkowa modlitwa... a to oznaczalo ze jego przedsmiertne blogoslawienstwa i zyczenie potomstwa dla nas, jakie wielokrotnie powtarzal, Bog spelnil. Pozeralam pomarancze jak wyglodzony goryl, rozrywajac je przed switem nad zlewem. Sok sciekal mi po rekach. Niecale dziewiec miesiecy pozniej na swiat przyszedl moj rajski ogrod.
Mam nieodebrane połączenie od niego w telefonie. Balam sie ze dzwiek jego glosu i pozegnanie za gleboko siegna w rane po smierci mojego ojca. Dżanaza odbyła się w piątek w Algierze. Ja wtedy byłam w meczecie warszawskim na Dżumuah. To byla juz moja czwarta z rzedu piatkowa modlitwa... a to oznaczalo ze jego przedsmiertne blogoslawienstwa i zyczenie potomstwa dla nas, jakie wielokrotnie powtarzal, Bog spelnil. Pozeralam pomarancze jak wyglodzony goryl, rozrywajac je przed switem nad zlewem. Sok sciekal mi po rekach. Niecale dziewiec miesiecy pozniej na swiat przyszedl moj rajski ogrod.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz